Prysznic kempingowy – higiena w zgodzie z naturą

Urlop wakacyjny zaplanowany? Jeśli tak to bardzo dobrze. Nie jest to jednak wszystko co należy do naszych przedwyjazdowych obowiązków. Zanim udamy się na wakacje, musimy bowiem skompletować odpowiedni ekwipunek. Dzięki temu, nie będą towarzyszyć nam żadne zmartwienia i będziemy mogli w pełni oddać się wakacyjnemu relaksowi. Jakie produkty przydadzą się nam najbardziej?

Jak prawidłowo przygotować się do wyjazdu pod namiot?

W dzisiejszych czasach możemy wyraźnie zauważyć rosnące zainteresowanie wyjazdami na łono natury. Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu coraz więcej osób czuje przebodźcowanie związane z pracą w wielkich korporacjach. Przed komputerem spędzamy większość swojego życia, zapominając o tym, co jest w stanie dać dam przyroda. Decydując się na urlop pośród drzew i jezior powinniśmy zadbać przede wszystkim o swój własny komfort oraz pozostawienie po sobie jak najmniejszej ilości śladów. Oznacza to, że do swojego plecaka turystycznego powinniśmy spakować worki na śmieci, odpowiednią ilość środków higienicznych oraz akcesoria takie jak prysznic kempingowy, menażka czy zbiorniki na wodę pitną i brudną. Dzięki wszystkim tym produktom, nasz pobyt na łonie natury stanie się o wiele bardziej komfortowy.

Prysznic kempingowy – praktyczne i poręczne akcesorium

Spędzając urlop pod namiotami, musimy pamiętać o tym, aby pozostawić po sobie jak najmniej śladów. Na pierwszy rzut oka wydaje się to dosyć oczywistą sprawą, jednak niestety nie wszyscy przestrzegają tej ważnej zasady. Wiele osób decyduje się na kąpiele w naturalnych zbiornikach wodnych, zanieczyszczając je środkami takimi jak szampony czy żele do mycia. Prysznic kempingowy pozwoli nam umyć się z dala od nich. Co więcej, gdy podłączymy do niego również zbiornik na wodę brudną, możemy śmiało pozbyć się wszelkich wyrzutów sumienia. Prysznic nie zajmuje dużo miejsca, a jego działanie jest możliwe nawet wtedy, gdy nie jest podłączony do źródła prądu. Jak to możliwe, o tym dowiesz się w kolejnym akapicie.

Prysznic kempingowy – wygodne ładowanie za pomocą kabla USB

Prysznic kempingowy to urządzenie, które możemy łatwo naładować dzięki podłączeniu kabla USB do źródła prądu. Gdy bateria osiągnie 100%, sprzęt jest w stanie posłużyć nam nawet przez 40 minut. Kąpiele najlepiej więc podzielić na kilka krótszych i cieszyć się możliwością zupełnego odłączenia od elektroniki. Prysznic kempingowy tego typu znajdziemy na przykład na stronie https://water2go.pl/Prysznice-turystyczne-c28. Co więcej, znajdziemy tam również wiele innych produktów, bez których wyjazd byłby o wiele trudniejszy.

Po drodze

Ostatni rok to na pewno szmat drogi. Tej przewędrowanej w poszukiwaniu czegoś, co atrakcyjne, nieodkryte, dostarczające wrażeń… A gdyby tak ktoś przysłonił oczy i nagle wszystko wokół przestało być ważne? Gdyby nie wiedzieć, czy cokolwiek się znajdzie, a w skrajnych przypadkach może i nie wiedzieć tego, czy czegokolwiek się szuka? Gdyby to sama droga była celem, a przy tym zmaganiem z samym sobą, które – tak dosłownie – zwala z nóg? Czytaj dalej

Bieszczady na filmowo

a w tle Beskid Niski

Scena z filmu „Wino truskawkowe”

Pan Wołodyjowski, Ogniomistrz Kaleń czy Wilcze echa – to niektóre – te bardziej znane i głośne filmy, które nagrywano w Bieszczadach. Miejscowe walory krajobrazowe upodobało sobie wielu reżyserów. Okresem, kiedy zaczęły powstawać filmy osadzone w opisywanych górach, był przełom lat 50-tych i 60-tych. Filmy rodziły się falami, a tematami, które podejmowano na ekranie, była rzeczywistość końca wojny oraz specyfika regionu – życie codzienne drwali, węglarzy, wozaków. Czytaj dalej

Śladami Kazimierza Sosnowskiego

glownym_beskidzkim
Nazwą Główny Szlak Beskidzki im. Kazimierza Sosnowskiego operujemy aktualnie powszechnie, jednak pamiętać należy, że cały wyznakowany przebieg szlaku przez Beskidy to zasługa dwóch panów. Ustroń-Krynica to projekt właśnie Kazimierza Sosnowskiego, wschodnią zaś część Beskidów zajął się Mieczysław Orłowicz (imię którego nosi Główny Szlak Sudecki). Przebieg części zachodniej ukończono w 1929r. i o tej właśnie części traktowało pierwsze wydawnictwo w historii literatury przewodnikowej po szlakach dalekobieżnych autorstwa Zbigniewa Kreska. Przewodnik ten również zabieram na wędrówkę. Myślę, że z powodzeniem uzupełni najbardziej dopracowane i najlepiej skondensowane dzisiaj wydawnictwo Compassu.
Być może z samego Ustronia wczytując się w sam tylko opis ciężko byłoby się wydostać na szlak:

Za kościołem krótką aleją lipową szlak doprowadza do ul. 22 lipca (…) W pn.-wsch. narożniku skręca w lewo w ul. Świerczewskiego. Szlaki niebieski i żółty prowadzą dalej wprost ul. 1 Maja.


Przewodnik z 1989r. operuje jeszcze nazwami z czasów słusznie minionych, jednak nieco historii i rzeczywistości tamtych czasów poznać warto. Odliczamy w nim dokładnie 272km – według czasu 80 godz. 30 min.

Compass
w tym roku rozprowadził już III wydanie swojej przewodnickiej propozycji dostarczając w nim informacji, że Główny Szlak Beskidzki ma jednak 500 km. Powszechnie publikowane informacje o GSB mówią, że ma 519 km długości, my w poprzednim wydaniu przewodnika po przeprowadzeniu szczegółowych pomiarów podawaliśmy, że wynosi ona 496 km. Wzbudziło to wielkie rozczarowanie u osób, które pokonały cały szlak- bo to jednak nie 500 km. Jak czytamy

Ostatnio dokonano w terenie kilka korekt w przebiegu szlaku i ponowny, dokładny pomiar wskazuje, że jest jednak 500, a dokładnie – 501,4 km!


Piechurom zamierzającym przemierzyć szlak w całości jako niezbędne kompendium o przebiegu szlaku ten przewodnik wystarczy. Mamy tutaj jednolity atlas map w skali 1:50 000, dokładny opis szlaku, czasy przejść, profil trasy, dziesiątki zdjęć i opisy krajoznawcze. Osobom chcącym rozeznać panoramki wokoło – patrz: ja – przyda się jednak coś więcej, do plecaka pakuję więc jeszcze standardowe mapy 🙂

Piwa Ursy

Niepowstrzymana komercjalizacja Bieszczad nieco mnie przeraża i zasmuca – aura tajemniczości już dawno opuściła połoniny, a kebab można kupić chyba w każdej wiosce. Ilość turystów rośnie, a więc wzrasta także i zapotrzebowanie na „bieszczadzkie” towary.

zestaw ursa maior

Na tej fali wybiło się też piwo Ursa Maior.

Bieszczadzka Wytwórnia Piwa ma całkiem spory asortyment. Na szczęście, nie ma w nim pozycji znanych z dużych browarów przemysłowych – czyli głównie wodnistych, pozbawionych smaku lageroidów. Ja miałem okazję skosztować 4 piw: Rejwach na Kazimierzu, Dwa Misie, Megaloman oraz Deszcz w Cisnej.

Rejwach na Kazimierzu

rejwach na kazimierzu– BelgianSummer Ale, muszę przyznać jest piwem dość przyjemnym, raczej lekkim. Zbliża się lato, więc śmiało można w nim szukać orzeźwienia, chociaż przy końcówce lekka kwaskowość była już nużąca. Piwo miało cieszący oko kolor, za to zapach do mnie nie trafił. Gdybym miał oceniać w skali, to 7-/10 wydaje się być uczciwą notą.

Dwa Misie

– BelgianStrong Pale Ale, chyba raczej niedźwiedzie 😉 Piwo znacznie cięższe w smaku niż poprzednik, wzrasta również zawartość alkoholu, lecz nie jest odczuwalna jako wada podczas spożywania. Raczej nie gustuję w mocnych piwach, tak też w tym przypadku jedna flaszka Misiów, tak „na spróbę”, jest OK, ale drugiej bym po niej nie otwierał. Piwo przyzwoite, ale nie zaskakujące niczym specjalnym. 5/10 jeśli o mnie chodzi.

Megaloman

megaloman– American India Pale Ale, tu spoczywały me największe nadzieje, bowiem IPA i jej wariacje są mymi ulubieńcami jeśli chodzi o browarnictwo. Szczególnie amerykańskie odmiany chmielu zwykły cieszyć me podniebienie. Nie zawiodłem się, ale też i nie podskakiwałem z radości, Megaloman bowiem okazał się smacznym piwem, ale nie mogę powiedzieć, że odbiegał od średniej tego gatunku. Na rynku są lepsze piwa typu AIPA, ale są i gorsze. Myślę, że mogę dać 7/10, ale tylko dla tego, że mam słabość do gatunku, inaczej pewnie wystawiłbym 6/10.

Deszcz w Cisnej

deszcz w cisnej– Smoked Brown Ale, na koniec taki rodzynek. To piwo z pewnością najbardziej kojarzy mi się z Bieszczadami, a to z dwóch powodów. Po pierwsze – w nazwie jest ukochana Cisna, a w mej, subiektywnej przecie, ocenie sam ten fakt już działa na plus. A po drugie – jak tylko otworzy się butelkę, to do nosa trafia zapach (ta da da dam) rolady ustrzyckiej, czyli wędzonego sera 😀 Miałem już kiedyś styczność z takim dymionym piwem i wtedy też zwróciłem uwagę na ten zapach – nie do pomylenia z niczym innym. Co do smaku, to już zależy od odbiorcy, niektórzy lubią takie wynalazki, a inni nie. Dla mnie, jako piwna ciekawostka, było OK. 7/10.

Na koniec tylko pewne wyjaśnienie. Niektórzy mogą uważać, że oceny są zbyt surowe. Proszę wziąć po uwagę, że oceniam je w skali piw nieprzemysłowych. To oznacza, że produkty KP, GŻ i tak dalej nie tylko nie znajdują się na dnie tej skali. One nawet, stojąc sobie wzajemnie na plecach, nie dadzą rady zapukać od spodu. Piwa z Ursy Maior mogę polecić, szczególnie zapaleńcom wszystkiego co bieszczadzkie.

Mops&Hops i jego recenzje na blogu Wesołe Bakłażany.

Czerwone polarki

Pięknie zimowa sobota. Kierunek? Tarnica!

IMG_20160227_102511
Czerwone polarki i do ich posiadania aspirujący;)

Na Tarnicy

zimą na najwyższym szczycie polskich Bieszczadów

Może zdjęcie?
DSC_0316

Schodzenie z Tarnicy dostarczało nieco emocji (po schodkach śladu nie było – podobnie jak miejscami i po taśmie), niektórym jednak było za mało wrażeń. W ten sposób stracił wysokość pewien, hm, niecierpliwiec – choć pewnie każdy może sobie go nazwać inaczej

DSC_0317
DSC_0318
DSC_0326
DSC_0337
DSC_0341
W kierunku Ustrzyk Górnych
Pod Caryńską

Recenzja filmu Na granicy

Czy na granicy rzeczy traktowanych dotąd jako przewidywalne, doświadczając nieznanych wcześniej emocji, jesteśmy w stanie podjąć jeszcze właściwe decyzje?


Górska wędrówka, odosobnienie. To jest to, czego potrzeba, by zadzierzgnąć na nowo więzy w rodzinie, na którą składa się już jedynie męskie grono – ojciec wraz z dwoma synami. Czy istnieje dla silnych, męskich charakterów lepsze miejsce na starcie, niż otoczenie Bieszczadów? Twórca filmu, Wojciech Kasperski, uznał je za idealne, a zdjęcia Łukasza Żala mają tutaj za zadanie dopełnić pełen niepewności nastrój. I tak właśnie jest, nieustępliwie towarzyszy on nam podczas oglądania „Na Granicy”. Filmu, który w gatunku thrillera zdecydowanie ma coś do powiedzenia.

Andrzej Chyra jako Mateusz

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Idąc śladami bohaterów filmu odkrywamy uroki bieszczadzkiego pogranicza tak bliskiego dla Mateusza (w tej roli Andrzej Chyra), bo związanego z pracą strażnika. Z pracą kojarzoną z czymś niebezpiecznym, gdyż wyraźnie widać granicę, której wychowani w mieście chłopcy dotąd nie przekraczali. Nieumiejętności w kontaktach ze sobą są czymś oczywistym (bohaterowie, których poznajemy, nie spędzali swojego dzieciństwa na wędrówkach z ojcem, wszystko jest dla nich nowe), o emocjonalny rozwój i równowagę dbała do tej pory matka, której nagle zabrakło.

Posiedzicie sobie z chłopakami w lesie, obwąchasz sobie stare kąty. Poobserwujemy siebie nawzajem no i zobaczymy.

Ojciec i dwóch synów na zimowej wędrówce

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Lechu (Andrzej Grabowski) jest w tej sytuacji kimś, kto stara się rozładować napięcie. Czuć wschodni temperament. Wszystko można jakoś rozwiązać i sobie wytłumaczyć. Często czymś, co najbardziej wiąże, są wspólne tajemnice, a takich nie sposób pomiędzy kolegami z pracy uniknąć. Choć wydawać by się mogło niewiele może się stać, to właśnie wydarzenia z przeszłości klarują nam, widzom, że nie wszystko tutaj jest takie proste i łatwe do rozstrzygnięcia.

Bartosz Bielenia jako Janek

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Historia, której jesteśmy na ekranach świadkami, z pewnością w sposób niedający się przewidzieć, prowadzi do zadzierzgnięcia się więzów. Na ile dosłownych i czy chodzi jedynie o te rodzinne? Co zmieni nagłe pojawienie się nieznajomego (Marcin Dorociński)? Na te pytania warto sobie odpowiedzieć już podczas seansu, której to przyjemności w tym miejscu nie zabieram.

Tajemniczy przybysz

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Widać jak dużo klimatu oddało filmowi to, że chatki nie gra wnętrze stylizowane jedynie na odosobnioną miejscówkę. Dawna strażnica, do której Mateusz prowadzi swoich synów, znajduje się rzeczywiście w górach. Wojciech Kasperski, jak sam przyznaje, wraz z aktorami modeluje charaktery swoich postaci. Ma na to więcej czasu, niż w filmach krótkometrażowych, które dotąd reżyserował. Choć minie trochę od sceny, gdy długą podróż w odosobnienie przerywa wypadek, a my ponownie będziemy mogli wstrzymać oddech, to wszystko składa się jednak na konsekwentne budowanie złowrogiego nastroju.

Kuba Henriksen jako Tomek

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Zdjęcia odbywały się chronologicznie do opowiadanej historii. W scenariuszu finał był skrzętnie skrywany, co sprawiało, że nie wiadomo było, jaki zestaw emocji zostawić sobie na sam koniec. Wierzcie, że młodzi aktorzy (Bartosz Bielenia i Kuba Henriksen), w zderzeniu z doświadczonymi kolegami z planu wypadli naprawdę przekonująco. Przy woli przetrwania potrzebnej – pozostawionym na straży – Jankowi i Tomkowi, pokazali z pewnością swój hart ducha.

Na granicy

Reżyser powiedział na premierze, że film nie opiera się stricte na wydarzeniach, mających kiedyś miejsce. Inspiruje się miejscami w Bieszczadach i opowieściami o przemytnikach, pracy straży granicznej. Mnie ten scenariusz, jak i rozwój postaci (z początku dość niewyrazistych), przekonuje. Zimowe Bieszczady są doskonałym testerem dla charakterów, a bliskość natury odsłania emocje, które wszędzie indziej byłyby prostsze do zakamuflowania.

Polski thriller osadzony w Bieszczadach

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

PS Jeśli komuś za mało na ekranie obecności płci pięknej, może czasem zerknąć, czy na TVP Kultura nie czeka do obejrzenia „Dom na końcu drogi”. Krótkometrażowy film Wojeciecha Kasperskiego powstał w 2013 roku. Maja Ostaszewską w roli głównej, zawiłe rodzinne relacje oraz tajemnice, jakie kryje ostatni dom na wiejskiej drodze. Również i w tym obrazie za tło akcji robią Bieszczady. Polecam!

Sprawdź się z wiedzy o bieszczadzkim pograniczu.

Bieszczadzka baza na Sylwestra

Poświąteczna przerwa to idealna pora na wyjazd w góry, pod skrzydła bieszczadzkich aniołów. Opuszczamy więc Wielkopolskę i mkniemy na południowy wschód ku nieco bardziej nieskrępowanym przestrzeniom!

Maciej Przybylak - Bieszczady

Fot. Maciej Przybylak

Śnieżne czapy drzew kłaniają się bielutkim połoninom, pokazując drogę do serca Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Wokół wszechogarniająca biel i cisza. I mróz szczypiący policzki. I herbata z termosu smakująca jak nigdzie indziej.

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

A wieczorem
Tyle szlak, co za to zrobić wieczorem? Rozgwieżdżone niebo (ciemne jak nigdzie indziej w Polsce), dobre towarzystwo, grzane wino, smaczne jedzenie, ciepła muzyka w wetlińskich barach tylko dopełniają magię Bieszczadów

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

Takie zimą bywają góry. Bywają, gdyż od trzech lat skrada się w nie ona dość nieśmiało. Na zimowe szaleństwo nie wystarcza nawet pewny niegdyś sylwestrowy czas.

Trasa wędrówki

Na stronie bazaludzizmgly.pl znajduje się opis miejsc wraz z przyczynkami do tego, by w nich zakotwiczyć. Uściślając: do Balnicy i Smolnika jednak nie dotarliśmy… następnym razem! Po kilku dniach w Wetlinie wędrówka zamierzała konsekwentnie w kierunku zachodnim, do Komańczy.

W całości bielutkie co prawda to te grudniowe połoniny – za opisem – nie były, ale na pogodę – przyznacie, nie mogliśmy narzekać!

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

Dalej wszystko się już zgadza, Bieszczady w pełnej krasie, z najlepszym towarzystwem!

ale jak to, nie posypali solą?;)

ale jak to, nie posypali solą?;)

 

sylwestrowa próba generalna na Wetlińskiej, dj Artur i niemieckie szanty

sylwestrowa próba generalna na Wetlińskiej, dj Artur i niemieckie szanty

 

zejście z Małej Rawki do Wetliny - całkiem słonecznie

zejście z Małej Rawki do Wetliny – całkiem słonecznie

 

31 grudnia

Jawornik to chyba optymalny cel sylwestrowego spaceru- tym razem samotnego- pomiędzy wczorajszym gwarem przy ognisku w Cieniu PRL-u i zapewne dzisiejszą nocą w Bazie Ludzi z Mgły 🙂

MaciejPrzybylak-Bieszczady-9838

Grzechowisko jest dumne z widoków spod swojej chaty i wcale się nie dziwię – połoniny jak na dłoni! Mam nadzieję prawidłowość, jaki ostatni dzień roku, taki cały rok się nie sprawdzi i towarzysze wędrówki sie znajdą:)

1 stycznia

1520780_1435720226644801_786663292_n

Transportowanie sie z bagażem do Jaworca – sanki błotne dają radę, ale dziękujemy Magdzie z bacówki za podwózkę!:)

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

Czekał nas tu noworoczny wieczór w Jaworzcu, przy gitarze i o świeczkach…

2 stycznia

Cześć z nas sporo wczoraj sie najeździła (kierunek Lesko i o jedne wędrowcze nogi niestety – na jakiś czas – mniej). Dziś juz Cisna, a skoro tak, to Pawłowi spod Hona dzięki za podwózkę kontuzjowanej koleżanki do schroniska- za porcje placków i gorrące mleko także!

Bieszczadzki pies

Nasz towarzysz wędrówki z Jaworzca do Cisnej, Gandalf, to właściwie Ali. Podreptał z nami do bacówki pod Honem i tam czekał na właściciela, który się znalazł.

3 stycznia

Chatka na Końcu Świata

Jesteśmy na Końcu Świata, w Łupkowie Starym – będzie nas dużo, będzie ciepło, a gulasz i żurek poczeka na nas po krótkim spacerze. Postaramy sie nie zabrać już ze soba żadnego psa;)

4 stycznia

1497912_1436195796597244_1488778061_o

Wczoraj, w strefie bez komóry, o świeczkach grało sie w hand-made dixit, agentów, kalambury… karkówke się tylko wąchało, a po zmroku szukało się geo’cachy. Dziś ostatnia noc w Bieszczadach, w Komańczy, w pokoju z pościelą i łazienką;) Wędrującym o tej porze poleca sie jednak po drodze z Łupkowa zajrzeć do sklepu w Smolniku, następne ciepłe jedzonko dopiero 'U Wandy’ w Komańczy.

Na koniec wspominam rzut oka na połoninę… Do zobaczenia Bieszczady!

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

Do Betlejem

Podkarpacie, przysiółek Rudołowic. To właśnie tutaj zdążają kolędnicy, a wśród nich m.in. przewodnicy turystyczni i ratownicy GOPR o różnych specjalnościach i zawodach po to, by tradycyjnie – już po raz piętnasty – oddać pokłon Synowi Bożemu. Betlejem to wieś pośród pól w powiecie jarosławskim. Liczy kilkudziesięciu mieszkańców dumnych z tego, że ich niewielka osada nosi nazwę kojarzoną z Ziemią Świętą.

Jedna, wąska asfaltowa droga rozświetlona mnóstwem lampionów z betlejemskim światłem. Minąwszy znak drogowy z napisem Betlejem napotykamy na betlejemską szopkę. Prawdopodobnie to właśnie tu urodził by się Jezus Chrystus, gdyby cała historia rozgrywała się w Polsce. Mieszkańcy rokrocznie goszczą u siebie Świętą Rodzinę a wraz z nią wszystkich, którzy pielgrzymują, by oddać pokłon Dzieciątku – Królów, pasterzy i chóry anielskie. Tuż przed Bożym Narodzeniem przygotowują dla wszystkich wspaniałą wigilię.

Łukasz Solski, nowiny24.pl

Podkarpacie ma swoje Betlejem, fot. Łukasz Solski, nowiny24.pl

Skąd się wzięło polskie Betlejem? Betlejem podkarpackie zaznaczmy, bo mamy jeszcze w Polsce kilka miejscowości o takiej nazwie. Musimy się w tym momencie cofnąć do roku 1939, kiedy to w szczerym polu osiedlają się pierwsze trzy rodziny. Początkowo stała tu jedynie drewniana szopa. Nie zdziwi chyba nikogo fakt, że pierwsi osadnicy byli biedni. Byli też bardzo religijni, wszystkim kojarzyli się ze Świętą Rodziną. Taki jest początek historii, której pamięcią sięga najstarsza mieszkanka przysiółka:

– To były ciężkie czasy. Wodę trzeba było nosić kilka kilometrów ze wsi. Dziś żyje się nam lepiej. Wszędzie stoją murowane domy, jest gaz, wodociąg, niczego nam nie brakuje

– opowiada z uśmiechem Maria Huk (84 l.)

Gwiazda nad Betlejem

Gwiazda nad Betlejem, fot. PAP/Darek Delmanowicz

Kochani,
można powiedzieć, że świąteczną radość się dzisiaj sprawnie wywołuje. I tak jak marketingowo stwarza się potrzebę otrzymania najwspanialszych uczuć, w które opakowane są dobrze znane produkty, tak tym produktem owe uczucia nigdy się nie staną. Nikt ich nie zapakuje i dostarczy do domów, które spowiła samotność. To jak bardzo uciekamy od bliskich i w jaki sposób budujemy – albo wydaje nam się, że budujemy – szczęście teraz, wpływa na to, jak będziemy je doświadczać – bądź nie – w przyszłości.
Choć to dla niektórych rodzaj sztucznej okazji, nad którą góruje przede wszystkim dzień wolnego, z jakiegoś powodu ten rok jest tak ułożony, by tymi dniami – skrajnie jednym, dwoma – się cieszyć. Jeśli nawet nie potrafić tego samemu, to tą obecnością dać się cieszyć innym, przede wszystkim swojej rodzinie.

Pozostaje mi życzyć gotowości na radość, ubierajcie się w doświadczenia wspólnie spędzanego czasu i budowanie wspomnień, które pozostaną w pamięci. Szczególnie jeśli macie do siebie kawałek, niech to nie będą dla Was żadne góry!

Mateusz