Góry i ludzie, wędrówki z plecakiem, piękne widoki i schroniskowe bazy zawsze szeroko otwarte dla zdobywających Bieszczady
Górska wędrówka, odosobnienie. To jest to, czego potrzeba, by zadzierzgnąć na nowo więzy w rodzinie, na którą składa się już jedynie męskie grono – ojciec wraz z dwoma synami. Czy istnieje dla silnych, męskich charakterów lepsze miejsce na starcie, niż otoczenie Bieszczadów? Twórca filmu, Wojciech Kasperski, uznał je za idealne, a zdjęcia Łukasza Żala mają tutaj za zadanie dopełnić pełen niepewności nastrój. I tak właśnie jest, nieustępliwie towarzyszy on nam podczas oglądania „Na Granicy”. Filmu, który w gatunku thrillera zdecydowanie ma coś do powiedzenia.
Idąc śladami bohaterów filmu odkrywamy uroki bieszczadzkiego pogranicza tak bliskiego dla Mateusza (w tej roli Andrzej Chyra), bo związanego z pracą strażnika. Z pracą kojarzoną z czymś niebezpiecznym, gdyż wyraźnie widać granicę, której wychowani w mieście chłopcy dotąd nie przekraczali. Nieumiejętności w kontaktach ze sobą są czymś oczywistym (bohaterowie, których poznajemy, nie spędzali swojego dzieciństwa na wędrówkach z ojcem, wszystko jest dla nich nowe), o emocjonalny rozwój i równowagę dbała do tej pory matka, której nagle zabrakło.
Posiedzicie sobie z chłopakami w lesie, obwąchasz sobie stare kąty. Poobserwujemy siebie nawzajem no i zobaczymy.
Lechu (Andrzej Grabowski) jest w tej sytuacji kimś, kto stara się rozładować napięcie. Czuć wschodni temperament. Wszystko można jakoś rozwiązać i sobie wytłumaczyć. Często czymś, co najbardziej wiąże, są wspólne tajemnice, a takich nie sposób pomiędzy kolegami z pracy uniknąć. Choć wydawać by się mogło niewiele może się stać, to właśnie wydarzenia z przeszłości klarują nam, widzom, że nie wszystko tutaj jest takie proste i łatwe do rozstrzygnięcia.
Historia, której jesteśmy na ekranach świadkami, z pewnością w sposób niedający się przewidzieć, prowadzi do zadzierzgnięcia się więzów. Na ile dosłownych i czy chodzi jedynie o te rodzinne? Co zmieni nagłe pojawienie się nieznajomego (Marcin Dorociński)? Na te pytania warto sobie odpowiedzieć już podczas seansu, której to przyjemności w tym miejscu nie zabieram.
Widać jak dużo klimatu oddało filmowi to, że chatki nie gra wnętrze stylizowane jedynie na odosobnioną miejscówkę. Dawna strażnica, do której Mateusz prowadzi swoich synów, znajduje się rzeczywiście w górach. Wojciech Kasperski, jak sam przyznaje, wraz z aktorami modeluje charaktery swoich postaci. Ma na to więcej czasu, niż w filmach krótkometrażowych, które dotąd reżyserował. Choć minie trochę od sceny, gdy długą podróż w odosobnienie przerywa wypadek, a my ponownie będziemy mogli wstrzymać oddech, to wszystko składa się jednak na konsekwentne budowanie złowrogiego nastroju.
Zdjęcia odbywały się chronologicznie do opowiadanej historii. W scenariuszu finał był skrzętnie skrywany, co sprawiało, że nie wiadomo było, jaki zestaw emocji zostawić sobie na sam koniec. Wierzcie, że młodzi aktorzy (Bartosz Bielenia i Kuba Henriksen), w zderzeniu z doświadczonymi kolegami z planu wypadli naprawdę przekonująco. Przy woli przetrwania potrzebnej – pozostawionym na straży – Jankowi i Tomkowi, pokazali z pewnością swój hart ducha.
Reżyser powiedział na premierze, że film nie opiera się stricte na wydarzeniach, mających kiedyś miejsce. Inspiruje się miejscami w Bieszczadach i opowieściami o przemytnikach, pracy straży granicznej. Mnie ten scenariusz, jak i rozwój postaci (z początku dość niewyrazistych), przekonuje. Zimowe Bieszczady są doskonałym testerem dla charakterów, a bliskość natury odsłania emocje, które wszędzie indziej byłyby prostsze do zakamuflowania.
PS Jeśli komuś za mało na ekranie obecności płci pięknej, może czasem zerknąć, czy na TVP Kultura nie czeka do obejrzenia „Dom na końcu drogi”. Krótkometrażowy film Wojeciecha Kasperskiego powstał w 2013 roku. Maja Ostaszewską w roli głównej, zawiłe rodzinne relacje oraz tajemnice, jakie kryje ostatni dom na wiejskiej drodze. Również i w tym obrazie za tło akcji robią Bieszczady. Polecam!