Recenzja filmu Na granicy

Czy na granicy rzeczy traktowanych dotąd jako przewidywalne, doświadczając nieznanych wcześniej emocji, jesteśmy w stanie podjąć jeszcze właściwe decyzje?


Górska wędrówka, odosobnienie. To jest to, czego potrzeba, by zadzierzgnąć na nowo więzy w rodzinie, na którą składa się już jedynie męskie grono – ojciec wraz z dwoma synami. Czy istnieje dla silnych, męskich charakterów lepsze miejsce na starcie, niż otoczenie Bieszczadów? Twórca filmu, Wojciech Kasperski, uznał je za idealne, a zdjęcia Łukasza Żala mają tutaj za zadanie dopełnić pełen niepewności nastrój. I tak właśnie jest, nieustępliwie towarzyszy on nam podczas oglądania „Na Granicy”. Filmu, który w gatunku thrillera zdecydowanie ma coś do powiedzenia.

Andrzej Chyra jako Mateusz

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Idąc śladami bohaterów filmu odkrywamy uroki bieszczadzkiego pogranicza tak bliskiego dla Mateusza (w tej roli Andrzej Chyra), bo związanego z pracą strażnika. Z pracą kojarzoną z czymś niebezpiecznym, gdyż wyraźnie widać granicę, której wychowani w mieście chłopcy dotąd nie przekraczali. Nieumiejętności w kontaktach ze sobą są czymś oczywistym (bohaterowie, których poznajemy, nie spędzali swojego dzieciństwa na wędrówkach z ojcem, wszystko jest dla nich nowe), o emocjonalny rozwój i równowagę dbała do tej pory matka, której nagle zabrakło.

Posiedzicie sobie z chłopakami w lesie, obwąchasz sobie stare kąty. Poobserwujemy siebie nawzajem no i zobaczymy.

Ojciec i dwóch synów na zimowej wędrówce

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Lechu (Andrzej Grabowski) jest w tej sytuacji kimś, kto stara się rozładować napięcie. Czuć wschodni temperament. Wszystko można jakoś rozwiązać i sobie wytłumaczyć. Często czymś, co najbardziej wiąże, są wspólne tajemnice, a takich nie sposób pomiędzy kolegami z pracy uniknąć. Choć wydawać by się mogło niewiele może się stać, to właśnie wydarzenia z przeszłości klarują nam, widzom, że nie wszystko tutaj jest takie proste i łatwe do rozstrzygnięcia.

Bartosz Bielenia jako Janek

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Historia, której jesteśmy na ekranach świadkami, z pewnością w sposób niedający się przewidzieć, prowadzi do zadzierzgnięcia się więzów. Na ile dosłownych i czy chodzi jedynie o te rodzinne? Co zmieni nagłe pojawienie się nieznajomego (Marcin Dorociński)? Na te pytania warto sobie odpowiedzieć już podczas seansu, której to przyjemności w tym miejscu nie zabieram.

Tajemniczy przybysz

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Widać jak dużo klimatu oddało filmowi to, że chatki nie gra wnętrze stylizowane jedynie na odosobnioną miejscówkę. Dawna strażnica, do której Mateusz prowadzi swoich synów, znajduje się rzeczywiście w górach. Wojciech Kasperski, jak sam przyznaje, wraz z aktorami modeluje charaktery swoich postaci. Ma na to więcej czasu, niż w filmach krótkometrażowych, które dotąd reżyserował. Choć minie trochę od sceny, gdy długą podróż w odosobnienie przerywa wypadek, a my ponownie będziemy mogli wstrzymać oddech, to wszystko składa się jednak na konsekwentne budowanie złowrogiego nastroju.

Kuba Henriksen jako Tomek

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

Zdjęcia odbywały się chronologicznie do opowiadanej historii. W scenariuszu finał był skrzętnie skrywany, co sprawiało, że nie wiadomo było, jaki zestaw emocji zostawić sobie na sam koniec. Wierzcie, że młodzi aktorzy (Bartosz Bielenia i Kuba Henriksen), w zderzeniu z doświadczonymi kolegami z planu wypadli naprawdę przekonująco. Przy woli przetrwania potrzebnej – pozostawionym na straży – Jankowi i Tomkowi, pokazali z pewnością swój hart ducha.

Na granicy

Reżyser powiedział na premierze, że film nie opiera się stricte na wydarzeniach, mających kiedyś miejsce. Inspiruje się miejscami w Bieszczadach i opowieściami o przemytnikach, pracy straży granicznej. Mnie ten scenariusz, jak i rozwój postaci (z początku dość niewyrazistych), przekonuje. Zimowe Bieszczady są doskonałym testerem dla charakterów, a bliskość natury odsłania emocje, które wszędzie indziej byłyby prostsze do zakamuflowania.

Polski thriller osadzony w Bieszczadach

Marcin Szpak © Metro Films / materiały prasowe

PS Jeśli komuś za mało na ekranie obecności płci pięknej, może czasem zerknąć, czy na TVP Kultura nie czeka do obejrzenia „Dom na końcu drogi”. Krótkometrażowy film Wojeciecha Kasperskiego powstał w 2013 roku. Maja Ostaszewską w roli głównej, zawiłe rodzinne relacje oraz tajemnice, jakie kryje ostatni dom na wiejskiej drodze. Również i w tym obrazie za tło akcji robią Bieszczady. Polecam!

Sprawdź się z wiedzy o bieszczadzkim pograniczu.

Bieszczadzka baza na Sylwestra

Poświąteczna przerwa to idealna pora na wyjazd w góry, pod skrzydła bieszczadzkich aniołów. Opuszczamy więc Wielkopolskę i mkniemy na południowy wschód ku nieco bardziej nieskrępowanym przestrzeniom!

Maciej Przybylak - Bieszczady

Fot. Maciej Przybylak

Śnieżne czapy drzew kłaniają się bielutkim połoninom, pokazując drogę do serca Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Wokół wszechogarniająca biel i cisza. I mróz szczypiący policzki. I herbata z termosu smakująca jak nigdzie indziej.

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

A wieczorem
Tyle szlak, co za to zrobić wieczorem? Rozgwieżdżone niebo (ciemne jak nigdzie indziej w Polsce), dobre towarzystwo, grzane wino, smaczne jedzenie, ciepła muzyka w wetlińskich barach tylko dopełniają magię Bieszczadów

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

Takie zimą bywają góry. Bywają, gdyż od trzech lat skrada się w nie ona dość nieśmiało. Na zimowe szaleństwo nie wystarcza nawet pewny niegdyś sylwestrowy czas.

Trasa wędrówki

Na stronie bazaludzizmgly.pl znajduje się opis miejsc wraz z przyczynkami do tego, by w nich zakotwiczyć. Uściślając: do Balnicy i Smolnika jednak nie dotarliśmy… następnym razem! Po kilku dniach w Wetlinie wędrówka zamierzała konsekwentnie w kierunku zachodnim, do Komańczy.

W całości bielutkie co prawda to te grudniowe połoniny – za opisem – nie były, ale na pogodę – przyznacie, nie mogliśmy narzekać!

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

Dalej wszystko się już zgadza, Bieszczady w pełnej krasie, z najlepszym towarzystwem!

ale jak to, nie posypali solą?;)

ale jak to, nie posypali solą?;)

 

sylwestrowa próba generalna na Wetlińskiej, dj Artur i niemieckie szanty

sylwestrowa próba generalna na Wetlińskiej, dj Artur i niemieckie szanty

 

zejście z Małej Rawki do Wetliny - całkiem słonecznie

zejście z Małej Rawki do Wetliny – całkiem słonecznie

 

31 grudnia

Jawornik to chyba optymalny cel sylwestrowego spaceru- tym razem samotnego- pomiędzy wczorajszym gwarem przy ognisku w Cieniu PRL-u i zapewne dzisiejszą nocą w Bazie Ludzi z Mgły 🙂

MaciejPrzybylak-Bieszczady-9838

Grzechowisko jest dumne z widoków spod swojej chaty i wcale się nie dziwię – połoniny jak na dłoni! Mam nadzieję prawidłowość, jaki ostatni dzień roku, taki cały rok się nie sprawdzi i towarzysze wędrówki sie znajdą:)

1 stycznia

1520780_1435720226644801_786663292_n

Transportowanie sie z bagażem do Jaworca – sanki błotne dają radę, ale dziękujemy Magdzie z bacówki za podwózkę!:)

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

Czekał nas tu noworoczny wieczór w Jaworzcu, przy gitarze i o świeczkach…

2 stycznia

Cześć z nas sporo wczoraj sie najeździła (kierunek Lesko i o jedne wędrowcze nogi niestety – na jakiś czas – mniej). Dziś juz Cisna, a skoro tak, to Pawłowi spod Hona dzięki za podwózkę kontuzjowanej koleżanki do schroniska- za porcje placków i gorrące mleko także!

Bieszczadzki pies

Nasz towarzysz wędrówki z Jaworzca do Cisnej, Gandalf, to właściwie Ali. Podreptał z nami do bacówki pod Honem i tam czekał na właściciela, który się znalazł.

3 stycznia

Chatka na Końcu Świata

Jesteśmy na Końcu Świata, w Łupkowie Starym – będzie nas dużo, będzie ciepło, a gulasz i żurek poczeka na nas po krótkim spacerze. Postaramy sie nie zabrać już ze soba żadnego psa;)

4 stycznia

1497912_1436195796597244_1488778061_o

Wczoraj, w strefie bez komóry, o świeczkach grało sie w hand-made dixit, agentów, kalambury… karkówke się tylko wąchało, a po zmroku szukało się geo’cachy. Dziś ostatnia noc w Bieszczadach, w Komańczy, w pokoju z pościelą i łazienką;) Wędrującym o tej porze poleca sie jednak po drodze z Łupkowa zajrzeć do sklepu w Smolniku, następne ciepłe jedzonko dopiero 'U Wandy’ w Komańczy.

Na koniec wspominam rzut oka na połoninę… Do zobaczenia Bieszczady!

Fot. Maciej Przybylak

Fot. Maciej Przybylak

Do Betlejem

Podkarpacie, przysiółek Rudołowic. To właśnie tutaj zdążają kolędnicy, a wśród nich m.in. przewodnicy turystyczni i ratownicy GOPR o różnych specjalnościach i zawodach po to, by tradycyjnie – już po raz piętnasty – oddać pokłon Synowi Bożemu. Betlejem to wieś pośród pól w powiecie jarosławskim. Liczy kilkudziesięciu mieszkańców dumnych z tego, że ich niewielka osada nosi nazwę kojarzoną z Ziemią Świętą.

Jedna, wąska asfaltowa droga rozświetlona mnóstwem lampionów z betlejemskim światłem. Minąwszy znak drogowy z napisem Betlejem napotykamy na betlejemską szopkę. Prawdopodobnie to właśnie tu urodził by się Jezus Chrystus, gdyby cała historia rozgrywała się w Polsce. Mieszkańcy rokrocznie goszczą u siebie Świętą Rodzinę a wraz z nią wszystkich, którzy pielgrzymują, by oddać pokłon Dzieciątku – Królów, pasterzy i chóry anielskie. Tuż przed Bożym Narodzeniem przygotowują dla wszystkich wspaniałą wigilię.

Łukasz Solski, nowiny24.pl

Podkarpacie ma swoje Betlejem, fot. Łukasz Solski, nowiny24.pl

Skąd się wzięło polskie Betlejem? Betlejem podkarpackie zaznaczmy, bo mamy jeszcze w Polsce kilka miejscowości o takiej nazwie. Musimy się w tym momencie cofnąć do roku 1939, kiedy to w szczerym polu osiedlają się pierwsze trzy rodziny. Początkowo stała tu jedynie drewniana szopa. Nie zdziwi chyba nikogo fakt, że pierwsi osadnicy byli biedni. Byli też bardzo religijni, wszystkim kojarzyli się ze Świętą Rodziną. Taki jest początek historii, której pamięcią sięga najstarsza mieszkanka przysiółka:

– To były ciężkie czasy. Wodę trzeba było nosić kilka kilometrów ze wsi. Dziś żyje się nam lepiej. Wszędzie stoją murowane domy, jest gaz, wodociąg, niczego nam nie brakuje

– opowiada z uśmiechem Maria Huk (84 l.)

Gwiazda nad Betlejem

Gwiazda nad Betlejem, fot. PAP/Darek Delmanowicz

Kochani,
można powiedzieć, że świąteczną radość się dzisiaj sprawnie wywołuje. I tak jak marketingowo stwarza się potrzebę otrzymania najwspanialszych uczuć, w które opakowane są dobrze znane produkty, tak tym produktem owe uczucia nigdy się nie staną. Nikt ich nie zapakuje i dostarczy do domów, które spowiła samotność. To jak bardzo uciekamy od bliskich i w jaki sposób budujemy – albo wydaje nam się, że budujemy – szczęście teraz, wpływa na to, jak będziemy je doświadczać – bądź nie – w przyszłości.
Choć to dla niektórych rodzaj sztucznej okazji, nad którą góruje przede wszystkim dzień wolnego, z jakiegoś powodu ten rok jest tak ułożony, by tymi dniami – skrajnie jednym, dwoma – się cieszyć. Jeśli nawet nie potrafić tego samemu, to tą obecnością dać się cieszyć innym, przede wszystkim swojej rodzinie.

Pozostaje mi życzyć gotowości na radość, ubierajcie się w doświadczenia wspólnie spędzanego czasu i budowanie wspomnień, które pozostaną w pamięci. Szczególnie jeśli macie do siebie kawałek, niech to nie będą dla Was żadne góry!

Mateusz

Zabiorę cię na GSB

DSC_0029

Nie pakowałem się jeszcze na tak dużą wyprawę, ale plecak nie będzie za bardzo odbiegać od wypadu na weeekend. Co się w nim znajdzie?


Od stóp do głów
Generalnie stan mojego górskiego buta odbiega trochę od tego, jak wyglądał, gdy wypatrzyłem go na sklepowej półce. Fakt faktem trochę przeszedł – szczególnie jednego razu, kiedy zbytnio zniecierpliwiłem się jego schnięciem umieszczając tuż pod grzejnikiem, przez co pękł był.
Przed tym wyjazdem został nieco podratowany i załatany w stosunku do tego, co poniżej – brawo szewc! 🙂 Wiecie jak ciężko się rozstać z rozchodzonymi butami? Na pewno wiecie! Dociągnie trzeci wiosenno-jesienny sezon na pewno. Ufam im jeśli chodzi o wygodę i stabilność.

buty_collage

Pogodoodporne właściwości – jak to Salomon pisuje – to akurat dla tego modelu buta nie jest podstawowa domena, dlatego w plecaku znajdzie się również i druga para butów w razie „W”.

Coś dla stóp
Na wizytę u ortopedy znowu się nie złożyło, choć pewnie na coś mógłbym poutyskiwać w kontekście dłuższej wędrówki. Mam nadzieję, że nie będę musiał się szczególnie zaprzyjaźniać z tym specjalistą już po powrocie, a moje mięśnie i stawy dadzą radę. Generalnie buty trekkingowe, dzięki swojemu wyprofilowaniu, rozkładają ciężar ciała i górski spacer staje się znacznie przyjemniejszy. Odpowiedniej grubości podeszwa zapewnia elastyczność, która staje się głównym wrogiem niewygody i skurczy, dopadających w butach o sztywnej podeszwie. Zasada: but jest dla stopy, działa tu jak nigdzie indziej, a wybór nigdy nie powinien być podyktowany kwestią wyglądu.

DSC_0025

Uzupełnieniem obuwia są oczywiście skarpety dostosowane do specyfiki warunków i długości odcinka, z którym przyjdzie nam się zmierzyć. Bez wkładek antybakteryjnych dostosowanych do uprawianego sportu oraz dezodorantu do stóp dotąd się obywałem, myślę jednak, że tym razem użycie tych środków dobrze zrobi. Zapobiegawczo do apteczki trafiają też plastry żelowe na pęcherze i plastry na odciski (Viscoplast). Przede wszystkim są to produkty polskie, może niesięgnięte z wysokości wzroku zaraz po wejściu do apteki, ale myślę że marce typu Scholl nie odbiegają.

Zamierzam dopisać nieco więcej, jeszcze o kilku rzeczach, które spakowałem do plecaka. Takich higieniczno-kosmetyczno-ratunkowych elementów znajdzie się jeszcze trochę. Dodatkowy materiał dostarczy wędrówka, stąd uzupełnienie tego wpisu pewnie już na jesieni!

DSC_0034

Zostanę przewodnikiem

Zostanę przewodnikiem górskim, przewodnikiem beskidzkim

– pomyślałem wiosną zeszłego roku. To tak wspaniale odmienne od mojego zawodowego informatykowania. Nie wytrzymałbym tak bardzo siedzącego zajęcia bez tej odmienności, jakiej dostarczył choćby kurs przewodnicki. Postawienie się w zupełnie innej roli, bliżej ludzi, a nie przed ekranem. Opowiadanie im ciekawej historii, doświadczenie jakiejś przygody…

panorama

Panorama z Lutowisk na Bieszczady i Góry Sanocko-Turczańskie, czyli moja pierwsza panoramka.
W miejscu, w którym już byłem, z widokiem na to, co znam, a jednak nieco trudno. Fot.: Spójrz przez okno

Pomyślałem, że to taki sposób, by to “gdzie” – a nie jedynie “byle w góry” – miało znaczenie i by wiedzę zacząć sobie porządkować. A z tymi Beskidami to dla poznaniaka za każdym razem był nie tyle wypad, nie wycieczka, a prawdziwa wyprawa.

Tych motywacji

trochę się nazbierało. Gdy spojrzałem na listę przymiotów, którą powinna pochwalić się osoba opiekująca się grupą, wiedziałem, że roboty jest dużo. Nie powiem, nic tak nie motywuje. O ile organizacyjna nieporadność została pokonana nieco wcześniej, a o brak troski czy zaangażowania również nikt by mnie nie podejrzewał, to została jednak moja mała stanowczość. Tyle z cech charakteru.

Polubiłem krakowskie poranki

– tak nieludzko wczesne, dla kogoś, kogo dzień budzi w przyjemniejszym miejscu, niż w przemyślaninie. Odstawiajac mapę mogłem pobyć turystą na całego, wykorzystując jedynie wskazówki współpasażerów, czy też polegając na miejscowych, poratowanych już pierwszą tego dnia kawą. Ostatnia możliwość bycia nieco niezorientowanym! Szybko celem przestała być Galeria Krakowska czy krakowski rynek, a ze swoim górskim ekwipunkiem zacząłem atakować kopce.

Na Ukrainie, w drodze na najwyższy szczyt Bieszczadów - Pikuj

Na Ukrainie, w drodze na najwyższy szczyt Bieszczadów – Pikuj. Fot.: Spójrz przez okno

Tyle dobrego – dalej już zawsze zaczynały się góry i musiałem sobie powtarzać – Mateusz, orientuj się! Na autokarówce, na szlaku… – tak sam dla siebie, czy dla kogoś. Orientuj się na tyle, by w środku nocy przypomnieć sobie, jakiego koloru szlak prowadzi z Lipnicy Wielkiej do Winiarczykówki. No, przesada, ale jednak w toku filozoficznych wynurzeń toczących się nocą w schroniskach, możnaby jednak potrafić na trzeźwo ocenić szlak i gotowość jego przemierzania nazajutrz.

O faktach

takich jak powyższy nie podysktujesz na egzaminie, ale możesz spróbować zagadać. I tak właśnie gawęda przewodnicka wyjrzała z listy wymagań. Cóż w moim wydaniu nie brzmi ona zbyt dobrze, a czarowanie spokojnością, pięknem i samotnią miejsc, do których zaglądamy, nie zawsze się uda – lista zabytków, do których po drodze, jest nazbyt długa.

Na tle Pienin

Na tle Pienin. Fot.: Spójrz przez okno

Oprowadzałem po miejscach, w których w większości przypadków byłem po raz pierwszy – ot, choćby po cerkwi w Jaworkach, czy po Nowym Sączu. Opowiedziałem nieco nieskładnie o Rusi Szlachtowskiej, wydukałem nieco o akcji Wisła, katastrofach lotniczych w Gorcach, czy Państwie Muszyńskim. Beskidów uczyłem się najczęściej dopiero w podróży, choć biblioteczka przewodników na mojej półce rosła z każdym kolejnym zjazdem.

Cóż, spośród zestawu: historia, przyroda, etnografia, z których to dziedzin wypada spojrzeć na sprawy w większym kontekście, wybieram opcję: żadne z wymienionych. Uratować może mnie tylko geografia.

Panorama z Połonin

Panorama z Połonin. Fot.: Spójrz przez okno

Bycie przewodnikiem,

to dla mnie pokazanie wędrówki, jako narzędzia, by coś zrobić ze swoim życiem. By zainspirować w nim jakieś zmiany, by komuś pokazać, że w górach może poczuć się wcale nie mniej bezpiecznie, niż w tej doskonale przez siebie znanej, miejskiej przestrzeni. By potrafić zrozumieć zupełnie inne potrzeby, niż te, którymi karmi nas codzienna pogoń za czymś, czego nawet sami do końca nie potrafimy określić. Osobiście, choć w Beskidy mam kawałek, czuję się tam już bardzo u siebie. Zwyczajnie pojawia się może nie tyle więcej odpowiedzi, co mniej pytań.

Beskid Niski, Lackowa (997m n.p.m.)

Beskid Niski, Lackowa (997m n.p.m.)

Myślę, że jeśli ktoś górskiego przewodnika – rodziców, grupy znajomych – w swoim życiu nie miał, a wyjazd potraktuje jako wycieczkę z przypadku, w miejsce “do zaliczenia”, bez doświadczenia drogi, z pewnością nieco na tym straci. Pozostanie indywidualistą, mającym swoje wielkie podróżnicze cele i przygotowany jedynie na zaspokojenie własnych potrzeb. Tymczasem mi na szlaku imponować będzie zawsze ktoś, do kogo mogę się zwrócić, z kim możemy się wzajemnie podbudować.

Choć zawodowo u mnie nic się nie zmienia – do samej możliwości tytułowania się przewodnikiem beskidzkim droga długa – to jednak przebytej drogi wciąż więcej i własna życiowa ścieżka uległa nieco naprostowaniu. Czasu na opisywanie każdego wyjazdu na bieżąco nie było jednak zbyt dużo, zatem żeby poczytać, jak wyglądały zjazdy, odsyłam na stronę koleżanki z kursu, Spójrz przez okno.
 

Zobacz więcej: tutaj zastanawiałem się, kim jest wędrowiec, a w tym miejscu zachęcam do wędrówki Głównym Szlakiem Beskidzkim!

Gorce

Marcin Sobas

Marcin Sobas

Gorce to malownicza grupa górska w Beskidach Zachodnich – graniczą od północy z Beskidem Wyspowym, od wschodu z Beskidem Sądeckim, od południa z Pieninami, Spiszem i Kotliną Orawsko-Nowotarską, a od zachodu z Pasmem Podhalańskim.
Czytaj dalej

Za kulisami Na granicy

na_granicy

Z początkiem 2015 roku w Biesz­cza­dach padł pierw­szy klaps do thril­le­ra „Na gra­ni­cy”, de­biu­tu fa­bu­lar­ne­go Woj­cie­cha Ka­sper­skie­go. Cała historia in­spi­ro­wa­na jest praw­dzi­wy­mi wy­da­rze­nia­mi z życia ojca i dwóch synów, któ­rzy przy­jeż­dża­ją w Biesz­cza­dy, aby uło­żyć sobie re­la­cje po nie­daw­nej ro­dzin­nej tra­ge­dii. Ta­jem­ni­czy nie­zna­jo­my, po­ja­wia­ją­cy się w od­cię­tej od cy­wi­li­za­cji gór­skiej bazie, wcią­ga bo­ha­te­rów w mrocz­ny i nie­bez­piecz­ny świat prze­stęp­cze­go po­gra­ni­cza. Aby prze­trwać, bra­cia będą zmu­sze­ni do od­ro­bie­nia trud­nej lek­cji doj­rza­ło­ści.

Bieszczadzkie tło

Odpowiedzialny za zdjęcia Łu­kasz Żal, nominowany rok temu do Oscara za film „Ida”, nieco się nagimnastykował, by na galę rozdania statuetek dotrzeć:

Właściwie do marca będę cały czas w lesie. Ale na Oscary pewnie pojadę: rozmawiałem już z moim szwenkierem, który na kilka dni mnie zastąpi. Jakoś musimy to zorganizować.


Jak się okazało, warto było wraz z filmową ekipą uczestniczyć w niewątpliwym sukcesie polskiego filmu, wyróżnionego w kategorii obraz nieanglojęzyczny. Jego praca na planie filmu „Na Granicy” to uczynienie Bieszczadów – czystych, spokojnych, wizualnie bardzo uporządkowanych – miejscem akcji, która wzbudzi niepokój. Kiedy przekroczysz granicę, nie będzie odwrotu! Nikt cię nie usłyszy, nikt ci nie pomoże. Jesteś zdany tylko na siebie. Takie napięcie buduje zwiastun filmu, takie złowrogie Bieszczady będziemy mogli na dużym ekranie podziwiać. Izolację, w której znaleźli się bohaterowie filmu, podkreślają w rozmowach twórcy filmu:



Przyroda ma tam doskonałe warunki. Jest też niezwykła magiczna aura, która dodawała uroku naszej wyprawie


– zauważał reżyser. Ależ to będzie kino! Wielkie emocje i jeszcze większe wyzwanie aktorskie – szykuje się mocne, męskie kino. Starcie, które przetrwają najwytrwalsi. „Na granicy” to spotkanie m.in. z Andrzejem Grabowskim i Andrzejem Chyrą. Do obsady trafiło również dwóch mło­dych ak­to­rów: Bar­to­sz Bie­le­nia i de­biu­tu­ją­cy na ekra­nie – Ja­ku­b Hen­rik­se­n.

Producentem filmu jest Marcin Wierzchosławski z Metro Films, producent m.in. polsko-francuskiego „Kreta” Rafaela Lewandowskiego.
Dystrybutorem filmu jest Kino Świat.

10349224_1052191261461822_3505257992552744054_n

Multikino razem z Programem 2 Telewizji Polskiej zapraszają na przedpremierowy pokaz filmu „Na granicy” już 8 lutego br. o godz. 19:00.

w Multikinie

w Multikinie

Pokaz specjalny z udziałem Grażyny Torbickiej i zaproszonych gości odbędzie w warszawskim Multikinie Złote Tarasy, ale widzowie spoza stolicy, również będą mogli w wyjątkowej przedpremierze uczestniczyć. Do wydarzenia dołączyły takie miasta jak Bydgoszcz, Gdańsk, Gdynia, Katowice, Kielce, Kraków, Lublin, Łódź, Olsztyn, Poznań – Stary Browar, Sopot, Szczecin, Warszawa – Ursynów, Warszawa – Złote Tarasy i Wrocław Pasaż.

Zapraszamy na ten pokaz, a przedtem polecamy
sprawdzenie się z wiedzy o bieszczadzkim pograniczu.